WIELKI PIĄTEK – 29.03.24 r.

Wykonało się!

To koniec! To finał! Ale gdzie oklaski? Gdzie wiwatujące tłumy? Gdzie morze kwiatów, szmer podziwu i blask świateł?

Dlaczego nie ma Go w centrum, tylko wy­prowadzono Go gdzieś poza miasto, na górę?

To koniec życia Boga, który stał się Człowiekiem i narodził się pośród ludzi. Gdzie Jego boska chwała? Gdzie Jego potęga? Gdzie Jego cudotwórcza moc? Przecież tyle razy wzbudzał podziw i aplauz, gdy przez Jego ręce działy się wielkie znaki. Tłumy ciągnęły za Nim, gdy widziały, jak kilkoma bochenkami chleba karmił tysiące głodnych, jak uzdrawiał z trądu i innych strasznych chorób, a nawet wskrzeszał umarłych. Co się stało? Czyżby nie miało racji przysłowie: Jakie życie, taka śmierć? Czy to przystoi, aby tak kończyła się ziemska wędrówka Boga-Człowieka?

Jezus nie przyszedł na świat, by błyszczeć przed ludźmi, ale by kochać. „Wykonało się”. Stało się tak, jak zamierzał: „Do końca ich umiłował”. Nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś oddaje swoje życie za swoich przyjaciół. Nie ma większej Miłości nad Tę – Ukrzyżowaną.

Bardziej kochać nie można. Na krzyżu kończy się ziemska wędrówka Tego, który żył, by kochać.

„Bóg ma wiele imion, ale żadne z nich nie brzmi: Sukces”. Za to jednym z najpiękniejszych imion Boga jest Miłość. Bóg jest Miłością. To swoje imię ze szczególną mocą Bóg objawia na Krzyżu. I jeśli to czyni, to nie po to, by nas wprowadzić w stan euforii i byśmy bili mu brawo. O wiele ważniejszą rzeczą jest, byśmy w świe­tle Krzyża spojrzeli na nasz los. Miłość Ukrzyżowana zdaje się mówić do nas dzisiaj: „Zobacz, człowieku, co ostatecznie liczy się w życiu! Nie martw się, jeśli twoje życie nie przypomina burzliwie oklaskiwa­nego musicalu, a ty nie jesteś gwiazdą, która skąpana w świetle re­flektorów, zawsze stoi w centrum. To nie powód do załamania, jeśli twoje wysiłki nie zaowocowały pasmem tryumfów, które wywołują podziw u ludzi. Oto, co ostatecznie się liczy i dla czego warto żyć i warto umierać: Miłość. Nie szukaj poklasku, tylko kochaj, a znaj­dziesz szczęście!”

To bardzo wymagające, o czym Jezus mówi ku nam z krzyża. Tak miło przecież byłoby zobaczyć swoją twarz w telewizji, ujrzeć swoje nazwisko w gazetach i na plakatach, w klapie marynarki zawiesić kilka orderów.  Czy mogę się „zrealizować”, nie mając na swoim koncie żadnych sukcesów? Czy jestem w stanie odczuwać satysfakcję, gdy nie ma obok nikogo, kto by na mnie spojrzał z podziwem i pochwalił? Czy mogę się czuć szczęśliwym tylko dlatego, że kocham?

„Wykonało się„-mówi Jezus, oddając ostatnie tchnienie. Objawia się Miłość, od której innej, większej miłości już nie znajdziemy. Chociaż Miłość osiąga swój szczyt, to nikt nie wznosi radosnych okrzy­ków, nikt nie klaszcze w dłonie i nie strzela na wiwat. Nie towarzyszy jej blask reflektorów i rozentuzjazmowane tłumy, lecz ból i osamotnie­nie. Przed tą Miłością za chwilę uklękniemy, gdy odsłoni się przed nami Krzyż Chrystusa.

Dlatego gdy będę spoglądał na Twój Krzyż, Panie, dotknij moje serce Twoją miłością! Gdy będę składał Mu hołd przez ucałowanie, daj mi choć trochę pojąć, którędy wiedzie droga do szczęścia. Nie dozwól, bym dążył do sukcesu za wszelką cenę. I spraw, bym zrozu­miał, że:

„Nie po to kocham, abym cierpieć mógł,

Lecz cierpię wtedy, kiedy kocham,

Wyrzuć mnie, Panie, za świątyni próg,

Niech nie wchodzi do niej, kto nie kocha”.

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*